wiara

Mogę ufać, a mogę powątpiewać. Mogę nawet wierzyć w Jezusa, ale już niekoniecznie wierzyć Jemu. Mogę mieć sporo przyjaciół na fb, ale do niewielu mieć pełne zaufanie. Mogę wychowywać z miłością swoje dzieci, ale nie zawsze w nie wierzyć. 
Coś we mnie sprawia, że czasem boję się zaufać Bogu i ludziom. 
Kiedy ufam, patrzę w oczy. Kiedy wierzę, to się nie boję. 
Może i przez to czasem dostanę po nosie. I może zaboli. Ale przynajmniej czuję, że żyję.

Każdego dnia.
Wypowiadam te słowa każdego dnia.
Patrząc prosto w jego mądre, ciekawe świata oczy.
Trzymając jego małe, kochane dłonie.
To zaszczyt, że mogę błogosławić mojego syna.
Poraża mnie zaufanie Boga do mnie. Że tak bardzo na mnie liczy, że tak wiele mi przekazał, że mogę na Niego wskazywać mojemu synowi. To niesłychany przywilej. Dlatego synu mój:

Niech cię Pan błogosławi i strzeże
Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą
I niech cię obdarzy swą łaską
Niech zwróci ku tobie oblicze swoje
I niech cię obdarzy pokojem.

Okrywam go tymi słowami jak ochronnym kocem. Odchodzi na szkolny dziedziniec z ich echem w serDuchu. Jest błogosławiony. Jest wyjątkowy. Jest wspaniały. Uda mu się wszystko. Zwycięży. Wierzę w niego tak mocno.

Mój syn, moja chwała!
Mają przerąbane. Jak owca, moneta i syn marnotrawny z Łk 15. W ciemnościach, zgubieni i zagubieni. Sytuacja mocno podbramkowa. Prawie beznadziejna. I dlatego pojawił się On. Przyszedł, aby ocalić to, co zgubione. Zawalczył całym sobą ryzykując wszystko, nawet swoje życie. Warto było szukać, ratować i wyczekiwać zgubionego. Jezus nie przyszedł do przekonanych o swojej wypasionej moralności, którzy ozdabiają buźki makijażem samousprawiedliwienia. On przychodzi do tych, którzy wiedzą, że sami sobie nie potrafią pomóc.
 „Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”. (Łk 19:10)
Zachwyca mnie oszalałe z miłości serce Zbawiciela. Kocha i nie kalkuluje. Ponosi najwyższy, niewyobrażalny koszt – choćby tylko dla jednej osoby. Dla ciebie i mnie.