„… I proszę Cię, Panie, żebyś Panie, pomógł mi Panie, zobaczyć, Panie, jak dobrym jesteś Panem, o Panie!”
Uhm… Oczywiście, Bóg patrzy na serce! On nie przejmie się Twoim modlitewnym „panowaniem”, którym nieco bezmyślnie Pana obdarzasz.
Ale ludzi zgorszysz. Nie będą wsłuchiwać się w twoją modlitwę. Raczej skupią się na tym, ile razy powiedziałeś „Panie”. Jak przecinek. Jak „yyyyyyy”, gdy się zastanawiasz. Jak coś zupełnie bez znaczenia.
Z czego to nerwowe „Panie” się bierze? Może to jakiś strach, że jeśli nie użyję owego „magicznego” zwrotu to Bóg nagle odejdzie albo conajmiej mnie przestanie słuchać. A tak, trzymam Go sobie bliziutko, jak berbeć mały rodzica za rękę i nie puszczam, nie! I daje mi to wygodę i poczucie bezpieczeństwa.
Panie i panowie! Przecież dobrze wiemy, że nie każdy, kto mówi „Panie, Panie” wejdzie do Królestwa.
Módlmy się z serca, ale módlmy się też mądrze. Na początku było Słowo – korzystajmy z niego świadomie i obficie.
Nie, to nie kpienie – raczej zdziwienie, że się tak dewaluuje imię Pana. A przecież można inaczej, np: Ojcze, Boże, Panie Boże, Tato, Tatusiu, Duchu Boży, Duchu Święty, Zbawco, Zbawicielu, Przyjacielu, Oblubieńcu, Pasterzu, Królu, Mocarzu, Mocy moja, Ukochany, Odwieczny, Nieskończony etc. To jedynie garsteczka podpowiedzi. Dużo więcej inspiracji można odnaleźć choćby w „Wyznaniach” św. Augustyna.
A można też bardziej ważyć słowa.
Albo zwyczajnie pomilczeć. W końcu i tak „Choć jeszcze nie ma słowa na języku: Ty, Panie, już znasz je w całości.” (Ps 139:4)