Powołanie

Pan Bóg nie oczekuje od Ciebie, że będziesz milutkim, przeciętym chrześcijaninem, który przeżyje swe życie nikomu nie robiąc problemów. On zaprasza Cię, mówiąc: „ Pójdź za mną” (Łk 18:22) Czy zrobimy to na 100%? Bo do tego jesteśmy powołani. To oznacza, że będziesz niewygodny. Niewierzący uznają Cię za nawiedzonego świra. Dla statystycznych wierzących będziesz dziwakiem, który niepotrzebnie przegina ze swoją dewocją. Ale staniesz się wyzwaniem – bo Twój radykalizm będzie znakiem dla Kościoła, że jest więcej. A dla Jezusa będziesz przyjacielem, na którym można polegać i który nie boi się być przy Nim na dobre i na złe. To kosztuje. Ale daje spełnienie i radość, której nic nie może zastąpić. 

Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił.
A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć.
(Łk 14:3-6)
Jest coś więcej niż tylko zgodność z przepisami i zasadami. Istnieje racja, która przewyższa wszystkie najśliczniejsze ustalenia i tradycje. To zasada serca, które kocha, współczuje i wyraża dobroć wobec drugiego człowieka. „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy.” (Mat 7:12). To jest droga doskonała. Kiedy pojawia się ktoś , kto rzuca wyzwanie naszej letniej i egocentrycznej wierze, wtedy atakujemy go zarzutami o przekraczaniu granic i niezgodności z przepisami. Nie chcemy zmiany, po co nam nawrócenie – wolimy siedzieć w ciepełku swojej przeciętności. Taka wredna ludzka natura. Pies ogrodnika – sam nie zje i drugiemu nie da.
Miłość kosztuje, stąd nie każdy to „czuje”. Ale bez miłości pozostajemy tylko cymbałami, z fajnymi chrześcijańskimi frazesami, które ładnie się prezentują na fejsbuku, ale nijak się mają do rzeczywistości. Moja prawdziwa służba to nie wpisy na „Co wypełnia Lukę”, tylko zmienianie pieluchy córci. Nie gadanie do mikrofonu, tylko kazanie z moich codziennych czynów.
Panie, daj mi serducho nieograniczone. Takie, co odważnie rezygnuje z siebie, by kochać Jezusa w moim bliźnim.
Każdego dnia.
Wypowiadam te słowa każdego dnia.
Patrząc prosto w jego mądre, ciekawe świata oczy.
Trzymając jego małe, kochane dłonie.
To zaszczyt, że mogę błogosławić mojego syna.
Poraża mnie zaufanie Boga do mnie. Że tak bardzo na mnie liczy, że tak wiele mi przekazał, że mogę na Niego wskazywać mojemu synowi. To niesłychany przywilej. Dlatego synu mój:

Niech cię Pan błogosławi i strzeże
Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą
I niech cię obdarzy swą łaską
Niech zwróci ku tobie oblicze swoje
I niech cię obdarzy pokojem.

Okrywam go tymi słowami jak ochronnym kocem. Odchodzi na szkolny dziedziniec z ich echem w serDuchu. Jest błogosławiony. Jest wyjątkowy. Jest wspaniały. Uda mu się wszystko. Zwycięży. Wierzę w niego tak mocno.

Mój syn, moja chwała!