Jezus

Judasz znał Jezusa. Chodził za Nim przez trzy lata. Był zaufanym uczniem – miał pieczę nad finansami pierwszego kościoła! I chociaż spędził tysiące godzin wpatrując się w twarz Chrystusa, to jednak nigdy Go nie poznał. Widział i znał Jezusa, ale tego swojego, którego nosił w prywatnej kieszonce wyobrażeń.
Trzy lata i kiszka. 
To w ogóle nie ma znaczenia, na którym roku studiów Jezusologii jestem. Ile wersetów z Biblii znam na pamięć, jak bardzo pobożnie uczestniczę w życiu wspólnoty kościoła. Jaką mam pozycję w światku chrześcijańskim, ile o Nim mówię, na ilu konferencjach rocznie bywam etc. To wszystko miedź brzęcząca. 
Czy ja Go kocham? 
Czy pójdę za Nim wszędzie jak Jan?
Czy chory jestem z miłości?
Czy pragnę Go wciąż więcej?
Czy szukam Pana całym sercem?

Wtedy się we mnie Judasz nie zdarzy. Wtedy będę bezpieczny – gdy Miłość do końca pokocham.
Kiedy Jezus niósł krzyż myślał o tobie i o mnie. Świetnie sobie zdawał sprawę, że ty i ja sami o własnych siłach nie będziemy w stanie się zbawić. To dla ciebie i dla mnie była każda sekunda męki. To dla ciebie i dla mnie każda kropla krwi, którą przelał. To dla ciebie i dla mnie Jego śmierć – abyśmy byli wolni od grzechu. I wolni do nowego życia. W Duchu Świętym, który tak obficie został nam dany. Żeby już nie żyć w strachu, potępieniu, niedowartościowaniu i niepewności. Żeby nie zmagać się z poczuciem ciągłej niewystarczalności. Właśnie dzięki Jezusowi przychodzę śmiało przed tron Ojca w niebie. Nie jako niewolnik, ale jako syn. To On założył mi pierścień na rękę. To On dał mi nową czystą szatę. To On jest godzien chwały!
„Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8:32)
Jezus objawia mi prawdę o Sobie. Ale też i o mnie. Doświadczenie Jego obecności pełnej mocy, miłości i świętości sprawia, że moje życie nie może pozostać takie samo. To nie strach przed karą czy poczucie religijnego obowiązku – raczej rozpalone Jego dobrocią serce każe wołać o świętość w mojej codzienności. Prawda, którą jest On sam, przemienia mnie na Jego obraz. Prawda nie tylko objawia mój grzech – nie ku potępieniu, tylko ku nawróceniu – ale również myśli i plany Boga wobec mnie. Kiedy trzymam Go za rękę, to wiem, że nie zbłądzę. On, Prawda jedyna, prawdziwie kocha mnie.
Mają przerąbane. Jak owca, moneta i syn marnotrawny z Łk 15. W ciemnościach, zgubieni i zagubieni. Sytuacja mocno podbramkowa. Prawie beznadziejna. I dlatego pojawił się On. Przyszedł, aby ocalić to, co zgubione. Zawalczył całym sobą ryzykując wszystko, nawet swoje życie. Warto było szukać, ratować i wyczekiwać zgubionego. Jezus nie przyszedł do przekonanych o swojej wypasionej moralności, którzy ozdabiają buźki makijażem samousprawiedliwienia. On przychodzi do tych, którzy wiedzą, że sami sobie nie potrafią pomóc.
 „Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”. (Łk 19:10)
Zachwyca mnie oszalałe z miłości serce Zbawiciela. Kocha i nie kalkuluje. Ponosi najwyższy, niewyobrażalny koszt – choćby tylko dla jednej osoby. Dla ciebie i mnie.
Chrześcijaństwo jest proste i trudne – jak krzyż. Pionowa belka to relacja z Bogiem, belka pozioma to relacje z ludźmi. Krzyż pomaga odkryć prawdę o sobie. O tym, kim jestem najlepiej świadczy sposób, w jaki traktuję słabszych od siebie, ludzi starszych, dzieci i chorych. To tam wyłazi cała prawda o mnie. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25:40). Więc niech moje serducho nie śpi. Niech kocha Jezusa w drugim człowieku. Tym bezradnym jak Pan przybity gwoździami. Tym pogardzanym jak Jeszua, którego opluto. Tym wyśmianym jak Mesjasz w koronie cierniowej.
Zobaczę dziś Jezusa w moich najbliższych. Obym nie zapomniał siebie zapomnieć. I był gotowy ich stopy umywać.