Wyzwania mogą przybić. Ale mogą też stać się szansą na głęboki i szczery kontakt z Bogiem. Wobec zmagania może już nie wystarczyć codzienny, zgrabnie ułożony religijny schemat, który daje nam poczucie dobrze spełnionego świętego obowiązku. Takie tam parę ładnie brzmiących zdań, za które Pan Bóg postawi nam niby piątkę w dzienniczku. Ale kiedy robi się gorąco, na bok odkładamy ślicznie sklecone wierszowane przemowy i gadamy jak jest naprawdę. Boże! Ratuj!
Halo…! Jest tam kto? Potrzebuję Cię! Przyjacielu, nie odwracaj ode mnie twarzy!
Serce łyse jak kolanko mówi jak jest. Już nie silimy się, by zrobić na Nim dobre wrażenie. Przeciwnie. Bez maski, nadzy jak Adam wyłazimy z krzaków własnych pozorów. Takich nas kochasz! Takich nas znasz! Takich nas chcesz! Jak dzieci prawdziwych. Wtedy dopiero widać Królestwo… Otwarte szeroko od wieków. W ramionach stęsknionych. Przybitych bezbronnie. W grobie pustym. W Wieczerniku płomiennym. W czekaniu, bo lada moment wrócisz.
Daj mi, Panie, skrzydlate serce. Wolne od kajdan komfortu. Wolne od (nie)świętego spokoju. Wolne od siebie dumnego i pustego.
Pociągnij mnie za rękę.
Pójdę, gdzie zechcesz.